Nie lubię poniedziałków...
Właśnie skończył się miły weekend. Pierwsze cieplutko słoneczko, wiatr jakby gdzieś zabłądził (chociaż małżonek mówi, że w tym roku wiatru się nie pozbędziemy)... Rodzinna sielanka...
I nagle jak obuchem w łeb.
Poniedziałek.
I w zasadzie nie byłoby żadnego szoku, bo rano słoneczko zaświecilo, obudziłam się wyspana,wyprawka z domu poszła sprawie. Jest 6:30 chwila dla mnie, mam małą godzinę żeby się oswoić z rozpoczętym właśnie tygodniem.
Ale nie... Słyszę wibracje w telefonie, ktoś tęskni. Siódmej jeszcze nie ma, ale ktoś naparza.
Pękła rura, nie ma prądu, pożar, takie myśli przeszły mi przez głowę. Oczywiście, że nie, przed 7 rano dzwonić tylko w sprawach pilnych? Dlaczego? Po co? Przecież można choćby stan licznika wody podac itp.